Corvette przez lata kojarzyła się z miękkimi fotelami i tanim plastikiem, którego taki np. Mercedes wstydziłby się użyć nawet do produkcji apteczki. Ale teraz krytycy muszą szukać innych powodów do drwin. Z06 jest w środku perfekcyjnie zmontowana i wyłożona skórą z eleganckimi równiutkimi szwami; czego nie dotkniesz – jest dobrej jakości. Za wstawki z tworzywa przypominającego włókno węglowe trzeba płacić ekstra, tak samo jak za sportowe fotele, które bardzo dobrze przytrzymują ciało, zdejmowany kar bonowy dach jest za to seryjny. Szerokie wystające na boki nadkola i różne karbonowe dodatki upodabniają drogową Z06 do jej wyścigowej siostry z Le Mans – C7.R. Pod maską z włókna węglowego i z masywnymi wlotami powietrza rozpycha się 6,2-litrowa V-ósemka, po raz pierwszy ze sprężarką mechaniczną. Legendarny 7-litrowy wolnossący silnik z poprzedniego modelu przeszedł do historii.
Nowy silnik skonstruowano na bazie 466-konnej jednostki V8 LT1 z C7 Stingray. Doładowany small-block Corvetty Z06 nie pozbył się oldskulowych rozwiązań – nadal ma centralny wałek rozrządu i po dwa zawory na cylinder, ale też bezpośredni wtrysk, zmienne fazy rozrządu i odłączane cylindry.
„Z wolnossącego silnika nie dało się już wyciągnąć większej mocy i spełnić wyśrubowanych norm emisji spalin” – opowiada główny technik Corvetty, Tadge Juechter. Widać, że niełatwo było mu się pożegnać ze starym motorem. Nam za to niełatwo pogodzić się z jazdą w trybie eco, gdy silnik pracuje tylko na czterech cylindrach, coś tam ledwo mrucząc. Czas dołożyć do pieca więcej oktanów – naciskasz mocniej na gaz i system odłączający cylindry sam się dezaktywuje. Wracamy na lepszą stronę mocy